Sens biegania
Panuje jako taki konsensus, że sens życia nie został poznany, a zarazem wciąż jest poszukiwany. Gdy jakieś zagadnienie jest zbyt trudne, to warto spróbować rozbić je na kilka prostszych, mając nadzieję, że będą łatwiejsze. Tak się to często robi w nauce, zazwyczaj z sukcesami. Zredukujmy więc problem do sensu biegania, w końcu blog jest o bieganiu. Tak się zdarzyło, że w mojej bańce medialnej w krótkim czasie pojawiły się dwa teksty biorące ten temat na warsztat i tym chciałbym się dzisiaj podzielić.
Pierwszy z nich niedawno ukazał się na stronach Magazynu Bieganie: klik. Wygląda na to, że z założenia miał być prześmiewczo ironiczny, ale najlepsze dowcipy to takie kiedy po pierwszej salwie śmiechu przychodzi chwila refleksji, a czasami nawet nuta goryczy. Zdaniem autora, sens biegania leży w cierpieniu, które biegacze sami sobie zadają. W heroizmie pokonywania granic, nawet jeżeli za tymi granicami leży szczere pole. Ja bym dodał do tego kontekst treningu amatora, zazwyczaj bardzo chaotycznego i często niezgodnego ze sztuką. W takiej sytuacji sensem jest sama czynność biegania i związane z nią krew, pot i łzy, nie zaś efektywne poprawianie swojej sprawności i wyniku na mecie.
W nieco podobnym duchu napisany został drugi tekst, opublikowany na łamach Tygodnika Powszechnego dawno, bo w 2009 r., ale niedawno przypomniany na ich fanpejdżu z okazji Światowego Dnia Aktywności Fizycznej: klik. Ten artykuł jest dużo poważniejszy i jak dla mnie trochę zbyt kategoryczny. Autor bardzo mocno szufladkuje i wartościuje, przypisuje biegaczom cechy i motywacje, które zdają się być absolutnie pewne, z czym niekoniecznie się zgadzam. Jasno oddziela sport zawodowy od amatorskiego, zdecydowanie na plus tego drugiego. Pochwala sport cichy i skromny, nie nastawiony na zwycięstwo z przeciwnikiem, ale na uzyskanie harmonii z samym sobą. Również odwołuje się do heroizmu biegania, chociaż zredukowanego do możliwości biegacza-amatora. Podobnie jak w pierwszym tekscie, stawia hipotezę, że „bieganie to czysta strata”, z której się jednak ostatecznie wycofuje. Sugeruje, że zawarte w bieganiu cierpienie tak naprawdę przynosi wymierne korzyści w postaci uzyskania harmonii z samym sobą i z otaczającym światem. Ma to być doświadczenie oczyszczające, sprzeciwiające się dominującym w zachodnim świecie kultom sukcesu i konsumpcji. Podobny wniosek można wyciągnąć z pierwszego tekstu, mianowicie że bieganie pozbawione cierpienia nie byłoby już tak atrakcyjne.
Trzeba zdać sobie sprawę, że sens biegania i cel biegania niekoniecznie muszą oznaczać to samo. Można biegać bez celu, głęboko odczuwając sens samej czynności. To chyba dotyczy większości amatorów. Można też mieć jasno zdefiniowany cel, ale biegać bez sensu, tzn. odrzucać sferę duchową biegania. Ostatecznie można też biegać bez celu i bez sensu, to zazwyczaj dotyczy słabej jakości ale nieźle wybieganych piłkarzy 😉
Ale czy można łączyć cel sportowy z sensem biegania rozumianym przez cierpienie? Chyba lepiej tego unikać. Z resztą nie lubię negatywnie nacechowanych słów i wolę określać to jako heroizm. Może i przynosi korzyści duchowe, ale prawdziwą sztuką efektywnego treningu jest jego unikanie. Chłodne wykonywanie planu treningowego bez testowania swoich granic i spontanicznego podkręcania założonych czasów. Obecnie odrzucam już heroizm pojedynczego treningu, jako przeciwskuteczny w osiąganiu celów sportowych. Muszę też skończyć z testowaniem akumulowanego zmęczenia, z podobnych powodów. Heroizm i cierpienie można zostawić na docelowe starty, o ile to one są celem treningu. A nawet wtedy dobrze jest mieć realnie zdefiniowaną taktykę, atakować odważnie, ale mądrze. Wynik na mecie pokaże, czy to ma sens.
No chyba że start docelowy nie istnieje, wtedy dobrze jest mieć jakąś miarę podjętego wysiłku i wówczas cierpienie może się doskonale sprawdzić.