Wegetarianizm na wakacjach
Wpis pierwotnie opublikowany był na nieistniejącym już blogu: stworzonybybiec.blog.pl
Przyjechała do mnie mięsna drużyna akurat kiedy byłem w górce jedzenia samych zdrowych rzeczy. Przyjechał Karol (brat) z Angeliką (jego dziewczyna) i Jarem (Jara nie trzeba przedstawiać) i przywieźli pełny samochód mięsa. Wiadro megamięsnego sosu do spaghetti (mama skupia się raczej na mięsie niż na pomidorach), kilogramy kiełbas, szynki i kabanochy. Mógłbym marudzić, stroić miny i ostentacyjnie jeść ciecierzycę ale zamiast tego postanowiłem wysłać swój wegetarianizm na dwutygodniowe wakacje i nie krępować się przy jedzeniu mięsa.
Przyznam, że przy pierwszym posiłku czułem się jeszcze dziwnie i trochę winny, ale jakoś szybko mi przeszło. W sumie i tak ich pobyt zwiększył spożycie wódy i browarów, więc jak szaleć to szaleć. Nie można być radykałem.
W sumie takie motto mi przyświeca. Nie być radykałem. Odżywiać się zdrowo i myśleć o tym co jem, ale nie robić scen w obliczu mięsa. Teraz mam mięsnych gości, zaraz pomieszkam trochę u rodziców i mama też zadba o mięsną dietę, a potem wesele i przecież nie będziemy gości częstować wyłącznie soczewicą. Od czasu do czasu będę gdzieś wyskakiwał z ludźmi na miasto jeść, czasem będę ludzi i będę częstowany, a czasem będę zależał od zbiorowego żywienia i w takich przypadkach mam zamiar jeść to, co akurat sytuacja przyniesie.
Myślałem też o proporcjach 80-10-10 (węgl.-tłuszcze-białka), które ponoć są najlepsze dla człowieka. I doszedłem do wniosku, że ciemna bułeczka z margaryną i plasterkiem szyneczki, najlepiej ze szczęśliwej świnki z grubsza przecież spełnia te proporcje. Jeszcze pomidorka na wierzch z cebulką i mamy pyszną i zdrową przekąskę, a przecież niewegetariańską. Czyli precz z radykałami! Byle zdrowo.