Dziennikarski obowiązek
Z dziennikarskiego obowiązku muszę odnotować, że w połowie sierpnia wystartowałem w Mistrzostwach Polski w biegu na 5000m i poszło mi tragicznie. 16:14,05, 16. miejsce, 4. od końca. Jedyny pozytyw jest taki, że nie zszedłem z bieżni, choć od 2. km o niczym innym nie marzyłem.
Obecnie, nawet obudzony w środku nocy pobiegłbym to lepiej, po krótkiej rozgrzewce. Mógłbym się nawet o to założyć, postawić na to niemałe pieniądze. Dlaczego więc poszło mi tak źle?
Upał, brak obiegania w kolcach, osłabienie po chorobie i niedopasowanie taktyki do właśnie wymienionych okoliczności. Swoją drogą to fascynujące (ale też okrutne), że organizm biegacza to tak skomplikowana maszyna, a bieg idealny od przeciętnego po tragiczny dzieli tak niewiele. Niuanse, efekt motyla. Przepisów na zmarnowanie sobie startu jest nieskończenie wiele, podczas gdy wykreowanie biegu idealnego jest bardzo trudne i zwykle leży poza wyłączną kontrolą biegacza. Można całe życie nigdy nie pobiec idealnie, a każdy nieudany start to kolejna zmarnowana szansa. Można też biegać przeciętnie, ani dobrze ani źle, mozolnie rzeźbić swoje wyniki i czerpać satysfakcję z unikania biegów tragicznych. Uniknięcie katastrofy to też jakiś tam sukces.
Po tych mistrzostwach obraziłem się trochę na bieganie, uleciał ze mnie cały mój entuzjazm. Być świadomym bezsensu biegania, ale czerpać z biegania satysfakcję to zupełnie coś innego niż być świadomym bezsensu i frustrować się każdym treningiem. Zmiana jednak zaszła, w konsekwencji czego kilka treningów mi wypadło, a pozostałe były dla mnie źródłem olbrzymiej frustracji. Bieganie jest fajne, bo ma się czas żeby uporządkować myśli, ale staje się przekleństwem gdy każda minuta biegu przepełniona jest gorzką, pedantycznie uporządkowaną myślą o bezsensie podjętych wysiłków. Brrr, niemiłe.
Ciężko, ciężko mi się biegało w końcówce sierpnia i we wrześniu. 14 września przydarzył mi się nawet start w Kleszczowie na 5km – wyścig znany z szybkiego biegania i wysokich nagród finansowych. Ten start również zawaliłem, ukończyłem na 6. miejscu z czasem 15:59. 15:40 dawało miejsce na podium i było jak najbardziej w moim zasięgu, fizycznie jestem na to gotowy. Zawaliłem jednak taktykę biegu, niepotrzebnie szarpałem tempem i wyszło jak wyszło. Miło ze strony organizatora że wypłacił mi chociaż stówkę na pocieszenie.
W tym miejscu czuję że wypełniłem swój dziennikarski obowiązek. Biegi się odbyły i wypadało o nich wspomnieć. W treningu też niespecjalnie się układało i też wypadało o tym wspomnieć, choć nie przychodzi mi to łatwo. Próbowałem nawet znaleźć łatwą zewnętrzną przyczynę biegowych niepowodzeń i zwalić winę na konstrukcję treningu, ale trener z anielską cierpliwością wytłumaczył mi że się mylę, za co jestem zasadniczo wdzięczny. Sezon jednak trwa, a ja dalej biegam mimo przeszkód i niepowodzeń. Wciąż mam szansę pobiec na miarę własnych możliwości i wewnętrznych oczekiwań.
One thought on “Dziennikarski obowiązek”