Zapach tartanu

Zapach tartanu

Jednym z fajniejszych doświadczeń mojego życia było wstąpienie do sekcji lekkiej atletyki w klubie uczelnianym AZS Politechnika Warszawska. Wydarzyło się to jakoś na początku drugiego semestru studiów i już nawet nie do końca pamiętam co mnie do tego popchnęło. Pamiętam za to, że źle sprawdziłem harmonogram treningów, bo omyłkowo wbiłem się na trening sekcji żeńskiej. Wszedłem na siłownię, wzrokiem wyszukałem osobę, która wyglądała na trenera (a to od razu widać, pozdrawiam pana Stanisławskiego) i niezrażony faktem, że otoczony był wyłącznie studentkami podszedłem, przedstawiłem się i powiedziałem że ja na trening lekkiej atletyki. Dalej wiadomo, śmichy hihy, w powietrzu przeleciał jakiś swobodny żarcik odnośnie mojej identyfikacji seksualnej, jeszcze więcej śmichów, no niemalże do rozpuku. Wreszcie śmiech zaczął słabnąć, ja zrozumiałem swoją omyłkę i już szykowałem się do odwrotu gdy trener jednak odzyskał powagę i zapytał czy jestem dobry w bieganiu. Ja potwierdziłem, na co trener powiedział, żebym przyszedł w sobotę na rzut akademickich mistrzostw Warszawy w biegach przełajowych na SGGW. Przyszedłem i tak już zostałem.

Było to dla mnie całkowicie odżywcze doświadczenie. Wychowałem się biegając w koluszkowskich lasach, samotnie lub w bardzo skromnym, miłym towarzystwie. W AZSie z kolei zawsze było gwarnie jak w ulu, mnóstwo fantastycznych ludzi, z którymi od razu złapałem wspólny język oraz motywację i do treningów i do imprez. Najciekawsze było jednak dla mnie bieganie na tartanowej bieżni, rzecz dla mnie zupełnie nowa i ekscytująca. I to na nie byle jakiej bieżni, bo na stadionie Skry Warszawa. Postapokaliptyczny klimat stadionowych ruin idealnie komponował się z pracą wykonywną na treningach. Do tego szalone prędkości typowe dla tartanu, krótkie odcinki na maksymalnym kwasie i nakręcanie się z kolegami, żeby kolejna seria była szybsza od poprzedniej. Młodzieńcza siła i bezczelność manifestowana w bardzo pozytywny sposób, a pomiędzy seriami rozluźnienie, śmiech i dowcipkowanie. Po treningach bose truchtanie na soczyście zielonej trawie płyty stadionu. Dzisiaj trawa już nigdzie nie jest tak zielona.

Skra Warszawa, aż chciało się trenować 🙂
Źródło obrazka: link

Wisienką na torcie były Akademickie Mistrzostwa Polski, największa impreza lekkoatletyczna w kraju. W dodatku impreza bardzo demokratyczna, otwarta nie tylko dla wymiataczy ale też dla studzienciaków amatorów, takich jak ja. W jednym miejscu można było spotkać setki młodych ambitnych ludzi, skupionych na celu podczas sportowej rywalizacji, żeby poddać się imprezie zaraz po jej zakończeniu. Nigdy nie zapomnę poświęcenia naszego klubowego kolegi, którego ściągnęliśmy z trybun do startu w sztafecie 4x400m zamykającej mistrzostwa, bo czwarty do sztafety wciąż rywalizował w konkursie skoku wzwyż. Kolega przekazał sąsiadowi trzymane w ręku piwo, założył strój sportowy i dał z siebie wszystko, wystarczająco wiele żeby piwo nie zdążyło się rozgazować.

Drużyna wesołego diabła. Pozdrowienia dla chłopaków z klubu, kiedyś to było.

Z AMPów pochodzą moje życiówki na 800m (1:58.65) i 1500m (4:07.14) nabiegane w 2011 roku w Poznaniu. Nawet teraz, będąc w treningowej górce i notując chyba najlepszy sezon w życiu traktuję te wyniki z szacunkiem i będę bardzo zadowolony jeżeli uda mi się je poprawić. Tym bardziej że mój ówczesny trening był delikatnie mówiąc frywolny, tygodniowy kilometraż nie przekraczał 30km, a imprezy były na porządku dziennym. Cóż, mało się jeszcze wtedy interesowałem bieganiem i nawet nie wiedziałem czy trudno jest dojść do takich wyników. To chyba nawet działało na moją korzyść, bo na stadionie zawsze odpalałem petardę, bez zbędnych kalkulacji. Liczyłem się ja i moje kolce wbijane w tartan.

Podczas robienia życiówki na 1500m.

W AZSie poznałem też moją cudowną Żonę. Moje wyniki dawały mi miejsce conajwyżej w czwartej dziesiątce, podczas gdy Kinga zostawała Akademicką Mistrzynią Polski w skoku wzwyż. Szacunek. Z resztą zawsze podobały mi się sportowe dziewczyny, a o takie wcale niełatwo na politechnice. Trochę przypadkowo wygrałem więc coś znacznie cenniejszego niż medale i życiówki <3

Nagle przerwane studia, wyjazd za granicę i podjęcie pracy na pełen etat nieoczekiwanie zakończyły moją przygodę z tartanem. Pozostały wspomnienia, znajomości oraz trochę żalu i tęsknoty za tymi pięknymi czasami, ale na tartan nie udało mi się wrócić przez długie lata. Aż do teraz. Chciałem napisać zaledwie wstęp do opowieści o moim powrocie na bieżnię, ale urosło mi to bardziej niż się spodziewałem, niech więc pozostanie osobnym wpisem. To z resztą tylko pokazuje jak mocne i ważne są dla mnie te wspomnienia. A o powrocie na bieżnię napiszę w następnym wpisie.

Radość ze startu celebrowana w głębi duszy, głównie ze względu na klubowe spodenki.

Na koniec jeszcze mała prośba. Jeżeli czyta ten wpis ktoś z dawnych znajomych z AZSu i ma jakieś nasze wspólne zdjęcia, to proszę o kontakt. Chętnie zrobię tu małą galerię.

One thought on “Zapach tartanu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *