Z piekła do nieba. Podsumowanie sezonu wiosennego.

Z piekła do nieba. Podsumowanie sezonu wiosennego.

Sezon wiosenny aż się prosi o podsumowanie. Naprawdę jest o czym pisać, żeby uchronić to przed zapomnieniem. Zatem do dzieła! Zacznę od środka, czyli od przypomnienia trzech najważniejszych wyników:
– 15.05 5000m 14:54.89, PB.
– 20.05 1500m 3:56.94. 0.36s od PB, zdecydowana wygrana serii na AMP.
– 21.05 800m 1:56.58, PB.
Wszystko w zaledwie 7 dni!

Ostatnie okrążenie biegu na 1500m na AMP. Widać jaki zapas miałem i tylko szkoda że wcześniej tempo biegu było niezbyt wysokie. Oczywiście Patecki, nie Czyżewski 🙂

Paradoksalnie, najważniejszy dla mnie start na 1500m na AMPach nie przyniósł mi życiówki, ale to chyba bardziej kwestia tego że nie trafiłem do najszybszej serii. Przygotowany byłem wyśmienicie, co z resztą widać na powyższym wideo. Sam nie wiem skąd miałem tylko siły, żeby aż tak przyspieszyć :).

Życiówka na 800m oczywiście cieszy, choć mam do niej nieco ambiwalentny stosunek. Nie umiem jeszcze biegać tego dystansu, a sam bieg był bardzo chaotyczny wliczając w to przepychanki i sporo biegania po drugim torze. Na pewno cieszy mnie spora wszechstronność w moim bieganiu i umiejętność rozwinięcia wysokich prędkości.

Co ciekawe, największe zasięgi zebrał mój życiowy bieg na 5000m, gdzie złamałem magiczną barierę 15min. Oczywiście jestem z tego bardzo dumny, ale sam start traktowany był mocno treningowo, przystępowałem do niego z dużym luzem w głowie. Okazuje się jednak, że gdy noga podaje to trzeba biegać i się nie bać.

Na tym niby możnaby skończyć podsumowanie. No właśnie nie! Potencjał na takie wyniki już wykazałem rok temu, nie są więc one w żaden sposób zaskakujące. Moim zdaniem dużo ciekawsza jest ścieżka dojścia do formy i związane z tym perypetie oraz to co działo się później.

Kto śledzi moje biegowe życie, ten wie, że druga połowa 2021 roku była w moim wykonaniu bardzo nieudana, przede wszystkim przez kłopoty ze zdrowiem i brak dostatecznego skupienia na celu. Pisałem o tym tutaj. Do tego brak medalu drużynowego na przełajowych MP, będący wyłącznie moją winą. Bezpośrednio po MP bardzo mocno chciałem się odegrać, bardzo zmotywowany wszedłem w trening i jeszcze w grudniu dostałem kolejny cios w postaci ciężkiego covida, wyłączający mnie z treningu na równo 12 dni.

Treningową odbudowę zacząłem więc równo z początkiem roku 2022, startując z bardzo niskiego poziomu. Podszedłem do sprawy bardzo poważnie (co rzadko mi się w życiu zdarza) i podjąłem kilka kroków, które miały mi pomóc w odzyskaniu formy:
– Ogłosiłem w mediach społecznościowych 20-tygodniowy plan odbudowy formy jako rodzaj publicznego zobowiązania, z założeniem że co tydzień będę publikował postępy. Pomogło mi to podtrzymać, bardzo niskie wtedy, morale.
– Postanowiłem skupić się bardzo mocno na bieganiu i odpuścić rozpraszacze typu piłka nożna, roleczki, rower. Pomogła mi w tym paskudna pogoda w pierwszej połowie roku. Raz pozwoliłem sobie na odstępstwo – podczas weekendowego wyjazdu w góry zawiesiłem bieganie na 3 dni, podczas tego czasu dwukrotnie zamieniłem to na jazdę na snowboardzie i raz na bieganie na nartach.
– Odpuściłem pilnowanie wagi, nawet pozwoliłem sobie przybrać kilka kilogramów. Zacząłem bardziej obficie jadać i wróciłem do częstszego jedzenia mięsa, głównie przy obiedzie. Miało mi to pomóc w odbudowie zdrowia i odporności.
– Schowałem do kieszeni dumę i wspomnienia o dawnej formie. I rozbiegania i akcenty biegałem przeraźliwie wolno (w porównaniu do moich dawnych treningów), na tyle na ile było mnie akurat stać. Moje przerwy w spacerze pomiędzy odcinkami stały się wręcz obiektem żartów ze strony ziomków z Piekielnych, ale cierpliwie te żarty znosiłem. 🙂

Odbudowa formy przebiegała na tyle sprawnie, że po sześciu tygodniach zaczęliśmy nawet rozważać możliwość startu na hali, może nawet na HMP. Z kolei w siódmym tygodniu kopniakiem prosto w zęby trafił mnie covid, zabierając równo 11 treningowych dni oraz powodując ogromną słabość utrzymującą się przez kolejnych kilka tygodni. To był naprawdę trudny czas, właściwie byłem wówczas przekonany, że to koniec mojego ambitnego biegania. Udało mi się to jednak przetrwać, głównie dzięki trzem czynnikom: zobowiązaniu planu 20-tygodniowego, zbliżającym się AMP w przełajach oraz ciekawości co mi tam trener wymyśli żeby ogarnąć tę beznadziejną z pozoru sytuację.

AMPy przełajowe oczywiście poszły mi kiepsko, ale nietragicznie. Przyniosły mi za to dużo pozytywnych emocji i sporą dawkę motywacji. Widziałem wyraźny postęp formy i zyskałem wiarę, że jeszcze nie wszystko stracone. Do tego pogoda była wtedy kiepska, zimno i buro, dzięki czemu łatwo było pozostać w treningu, bez rozpraszaczy wynikających z miłego spędzania czasu na powietrzu. Trening serwowany przez Marcina Nagórka rzeczywiście był ciekawy, dość nietypowy, z nastawieniem na łatanie dziur w dyspozycji w dostępnym nam czasie. Czasu było z kolei niewiele, trening więc wyraźnie się intensyfikował, a forma bardzo szybko rosła. Miałem też szczęście że kluczowe treningi w kwietniu biegałem gdy wszyscy byliśmy akurat zdrowi (szczególnie dzieci) oraz udawało mi się znajdywać wsparcie kolegów (przede wszystkim Sławka i Radka, pozdrawiam!). Przez kluczowe treningowo tygodnie przeszedłem więc niespodziewanie gładko i bezboleśnie.

I to wszystko. Żmudna, codzienna praca, walczenie z oporem materii, szukanie optymalnych rozwiązań i eliminowanie tego co zbędne. Żadnej boskiej interwencji. Bieganie tego co jest aktualnie w zasięgu możliwości i warstwowe budowanie formy, bez zbędnego myślenia jak to kiedyś było. Wiem, że niektórzy się dziwili, że takim (lekkim) treningiem udało mi się zbudować formę, niektórzy podejrzewali że coś ukrywam i jeszcze coś cichcem trenuję. Rzeczywistość czasami jest prostsza, niż się z pozoru wydaje.

Już to napisałem, ale powtórzę. Moje wiosenne wyniki są bardzo dobre, ale nic ponad to, czego możnaby się spodziewać patrząc na moje wyniki z poprzedniego roku. Tegoroczne wyniki oczywiście mnie cieszą, ale największą radość dało mi doprowadzenie do końca procesu skutecznego powrotu na najwyższe obroty. Bywały naprawdę trudne chwile, ale z uporem przezwyciężyłem trudności i wszedłem na mój lokalny szczyt. Nie zamierzam zostać na nim jakoś długo, już patrzę w górę. 🙂

Oczywiście życie to sinus, a po górce przychodzi dołek. Sczyt mojej formy trwał tydzień, po czym znowu dopadła mnie choroba, zabierając półtora tygodnia i zamykając sezon wiosenny. Bogatszy o niedawne doświadczenia podchodzę do tego ze spokojem, cierpliwie buduję formę na jesień. Niedawny, spontaniczny start na 800m (1:57.11) pokazał że jest szansa na naprawdę dobre bieganie. Z drugiej strony, od tygodnia zmagam się z kolejnym chorobowym osłabieniem, które na szczęście udaje mi się kontrolować i kontynuować trening, choć niestety jest to mocno uciążliwe.

Osobiście, ta historia mnie bardzo inspiruje i cieszę się że wreszcie ją spisałem. Stawiam kropkę i idę na trening, pozdro!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *