Bieganie naturalne

Bieganie naturalne

Wpis pierwotnie opublikowany był na nieistniejącym już blogu: stworzonybybiec.blog.pl

O bieganiu naturalnym napisano już wiele, również w polskiej blogosferze, dlatego tylko pobieżnie napiszę o co chodzi zanim przejdę do sedna.

Żyjemy w takich czasach, że praktycznie całe życie chodzimy w butach, dystansy pokonywane na boso zwykle ograniczają się do wyjścia siusiu w środku nocy lub generalnie chodzenia po domu. Czasem zdarzy się nam boso chodzić po ładnie utrzymanym trawniku albo po plaży. No i jakby nad tym się chwilę dłużej zastanowić, to łatwo dojść do wniosku, że zupełnie inaczej wygląda „technika” chodzenia na boso, w porównaniu do chodzenia w butach. Zabawne co? A niby chodzenie, taka naturalna czynność.

Z bieganiem jest właściwie podobnie, z tą różnicą, że mało kto biega na boso. Plaża jest tu wyjątkiem, ale cóż, mało kto mieszka przy plaży. Siegając do własnego doświadczenia muszę napisać, że od dziecka biegałem w butach. Nie oszukujmy się, zaczynałem od zwykłych trampek, a bieganie nie było celem samym w sobie, tylko biegało się w czasie zabawy albo gry w piłkę. Co ciekawe, kiedy jednak zacząłem trenować bieganie, to od początku robiłem to w butach biegowych, wówczas popularnie zwanych adidasami.

Z grubsza mogę napisać, że z krótkimi przerwami biegam od 10 lat i praktycznie nieodłącznie towarzyszy mi ból kolan, a od pewnego czasu również przypadłość zwana ścięgnem biegacza. Początkowo myślałem, że boli bo rosnę, potem że boli, bo musi boleć, bo obciążenia przy bieganiu są takie, że ból jest naturalny. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że może to mieć związek ze złą techniką biegu. Ciekawym jest, że najmniej bolało zimą, kiedy dużo biegałem po śniegu.

Zaawansowane buty do biegania starają się z tym radzić przez skuteczną amortyzację pięty. Skoro biegając ląduje się na pięcie, a uderzenie przenosi się na kolana, to logicznym jest, żeby buty amortyzowały te uderzenia. Dodatkowo but się usztywnia, żeby nie dopuścić do ruchów na boki w kostce i teoretycznie uzyskuje się but idealny do biegania, korzystający z najnowszych technologii.

Skąd więc tyle kontuzji? Ilu znacie biegaczy, którzy nigdy nie uskarżali się na bóle kostno-stawowe? Może ta amortyzacja nie jest jednak wystarczająca, lub z czasem się zużywa? Nie chcę odpowiadać na te pytania, wolę wrócić do różnić w bieganiu boso i w butach. Polecam zrobić taki eksperyment. Przekonacie się, że biegając w butach wyciąga się stopę daleko i ląduje na pięcie, a biegając boso ląduje się na śródstopiu. Można też poczuć, że lądując na śródstopiu napięcie mięśni w łydce jest większe.
Skąd takie różnice? Moje osobiste zdanie jest takie, że człowiek z wrodzonego lenistwa dąży do egzystowania w sposób wymagający minimalnego zużycia energii. Widzę po sobie, że bieganie w amortyzowanych adidasach, lądując na pięte, jest w moim wykonaniu szybsze i bez wysiłku jestem w stanie daleko zabiec. Z kolei biegając na boso krok ulega skróceniu, a łydki szybko stają się mocno „nabite”. Dlaczego? Moje osobiste zdanie jest takie, że lądując na śródstopiu również trzeba zaamortyzować impet własnego ciała. Jednak przy takim ustawieniu stopy za amortyzację odpowiadają mięście (zamiast stawów), które zwyczajnie się męczą. Biega się więc trudniej. Ale jest to jedyny sensowny sposób biegania boso, bo gdyby spróbować biegać boso stylem „obutym” to szybko można zrobić sobie kuku, to też łatwo sprawdzić. W konsekwencji, przy bieganiu boso to lądowanie na śródstopiu jest najtańsze energetycznie i dlatego każdy kogo poproszę o przebiegnięcie się boso podświadomie wybierze taki styl.

Wszystko co dotychczas napisałem prowadzi mnie do wysnucia hipotezy: bieganie z lądowaniem na śródstopiu, imitujące bieganie boso, jest lepsze dla zdrowia stawów. Czy to oznacza, że od dzisiaj biegam boso? Nie, chociaż jako ciekawostę napiszę, że miałem już taki epizod w życiu, kiedy biegałem boso po Polach Mokotowskich. Co ciekawe, skutecznie! Biegałem i miałem się dobrze, ale zaniechałem po tym, jak zdarzało mi się nadepnąć na szkło albo kapsel od butelki. No bo ciągłe wypatrywanie podłoża jest zupełnie bez sensu.

Potem bieganie stało się dla mnie mniej ważne i nie zastanawiałem sie nad tym szczególnie. Po prostu starałem się unikać biegania po asfalcie. A teraz temat odżył. Ciekawostka jest taka, że przez ostani miesiąc biegania w typowych amortyzowanych butach bardzo puchło kolano. Trochę dlatego, że nie będąc w formie robiłem mocne biegi, więc mięśnie dookoła kolana nie były w stanie go odciążyć. Ale to tylko okoliczność poboczna, bo za główną przyczynę uważam po prostu bezpośrednie obciążenie kolan przy lądowaniu na piętę.

Okolicznosci ułożyły się tak, że razem z zapisem na maraton planowałem sobie kupić nowe buty. Ciekawe jest to, że jechałem do sklepu z myślą o zwykłych amortyzowanych, bo wówczas myślałem, że jedyna alternatywa to sandały biegowe albo skarpety pięciopalczaste. A chciałem mieć po prostu buty, w których będę mógł dokończyć przygotowania do maratonu, przebiec maraton i żeby kolano mnie nie bolało. A w sklepie zobaczyłem buty Nike Free Flyknit 4.0 które zostały stworzone do imitowania biegania na boso, czyli lądowania na śródstopiu. Góra buta wygląda jakby została wydziergana na szydełku, zachowuje się jak obcisła skarpeta, a spód jakby ktoś ściął amortyzację ze zwykłego buta do biegania, a następnie nożem do tapet pociął podeszwę w szachownicę. Ciekawe jest to, że pobiegałem w nich trochę po sklepie i naturalnie, od pierwszego kroku lądowałem na śródstopiu. A wiec jednak to kwestia butów.

To dobra i zła wiadomość. Dobra, bo mam buty, które naturalnie zmieniają moją technikę biegania na taką, którą uważam za zdrową. Zła, bo do maratonu został około miesiąc przygotowań, a ja buty mam od tygodnia. Obawiam się, że nie zdążę przyzwyczaić się i wzmocnić mięśni na tyle, żeby targnąć się na złamanie granicy 3h. Co prawda miniony tydzień pokazał, że nogi wzmacniają się z każdym treningiem i bieganie w tych butach rzeczywiście staje się naturalne, ale za to próbowałem robić te same obciążenia treningowe co w poprzednich butach, w efekcie czego się przeciążyłem i obecnie jestem zajechany.

I to wszystko mi trochę psuje humor, ale cóż, wierzę że postępuję słusznie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *