Forma rośnie, maraton się zbliża
Wpis pierwotnie opublikowany był na nieistniejącym już blogu: stworzonybybiec.blog.pl
Jeszcze jakieś 2-3 tyogdnie temu po przebiegnięciu z Maćkiem 14 km w tempie około 4:10min/km byłem potwornie zmęczony i powiedziałem Maćkowi, że nie ma mowy, żebym w takim tempie przebiegł maraton. A matematyka nie kłamie, złamanie 3h wymaga biegu w tempie 4:16min/km i to przez 42 km z hakiem.
Problemem było to, że nawet jak zrobiłem zakładany trening, to nieproporcjonalnie mocno wchodził mi w łydki. To cena za zmianę techniki biegania i mocne bieganie zanim mięśnie zdążyły się wzmocnić. Był nawet taki moment, że ból przestał być zwyczajnie wysiłkowy, a zaczął być ścięgnowo-kostno-niezdrowo-kontuzyjny. Miałem wtedy stracha, bo z takim bólem nie tylko nie dało się biegać, ale też mogło się skończyć kontuzją i w strasznie głupi sposób byłoby pozamiatane.
Może trochę za bardzo chciałem powtarzać plan Maćka i biegać 5-6 razy w tygodniu. Z powodu bólu po prostu musiałem zaniechać i robić 1-2 dniowe przerwy. To okazało się skuteczne, po dniu regeneracji dolegliwości z grubsza mijały, a przynajmniej na tyle, żeby zrobić dobry trening.
Właśnie minął pierwszy z dwóch tygodni, które miały okazać się kluczowe dla przygotowań. W niedzielę (zeszłą) jeszcze zrobiłem mocne 13 km wokół domu. Nie miałem GPSa, ani nawet zegarka, ale była moc, no i bardzo przyjemnie się tak biega, bez zegarka i z nagim torsem. Tym bardziej, że Żona obok na rolkach cisnęła, było słoneczne niedzielne popołudnie i całkiem sielankowo.
W poniedziałek już siedziałem w samolocie do Japonii, dokąd wysłali mnie na pomiary. Miałem nadzieję, że przynajmniej się zregeneruję podczas podróży, ale niestety nic z tego, za to nogi spuchły i było trochę nieprzyjemnie. We wtorek wieczorem próbowałem trochę potruchtać, ale przez tę podróż nogi strasznie bolały i zaniechałem po 5 km. Środę też odpuściłem, żeby wszystko się zaleczyło i wyszedłem dopiero w czwartek wieczorem. Wyszło świetnie, 14 km w tempie 4:15min/km. Pomijając kwestie treningowe, ten trening bardzo dużo dał mi mentalnie – po prostu dotarło do mnie, że może jednak uda się złamać te 3h. Po 3 dniach przerwy nogi w ogóle nie bolały, udało mi się załapać fajny rytm i poczucie, że takim tempem mogę biec i biec. W ogóle fajnie zachowywało się moje ciało, gdy zdarzyło mi się w zapomnieniu przesadzić z tempem, pobiec kilometr poniżej 4 min, to poczułem ucisk w okolicach klatki piersiowej i ogólnie się usztywniłem. Po zluzowaniu tempa do ok. 4:15 to minęło, czyli wszystko prawidłowo.
W piątek zrobiłem dzień regeneracji. Poszedłem do japońskiej łaźni, gdzie skorzystałem z sauny i basenów termalnych. Bardzo mi to pomogło, tym bardziej, że jakieś przeziębienie zaczęło się do mnie dobierać. Dzisiaj jest sobota i postanowiłem dokręcić śrubę – zrobiłem 18km w tempie 4:13min/km. Co prawda po 10. kilometrze na moment zrobiło mi się jakoś słabo, zacząłem się mocniej pocić i jakby mi się wszystko zacięło. Jeden kilometr przebiegłem nawet w 4:22 :/ Ale potem jakoś to pokonałem, rozluźniłem się i poszło lekko, kilka kilometrów poniżej 4:10 a potem spokojnie pomiędzy 4:10 a 4:15.
Podoba mi się to, że podczas biegu ciągle poprawiam sylwetkę i technikę i czuję, że mi to pomaga. Czasem jak się zapomnę, to wszystko mi leci, ale potem szybko znowu się prostuję, zmuszam ręcę do wyższej pracy i krok znowu staje się odpowiednio sprężysty.
Muszę przyznać, że zmęczyło mnie tych 18 km, ale otuchy dodaje fakt, że już trzech km brakowałoby do półmaratonu, a potem już jest tylko bliżej. Gdy tak sobie wizualizował dalszy bieg to mam wrażenie, że spokojnie do 30. km, ale potem nie wiem co dalej. Na szczęście jeszcze 3 tygodnie, więc forma jeszcze trochę urośnie, no i przed maratonem dłużej odpocznę i bardziej się naładuję. Do tego adrenalina, emocje, motywacja, no i nie będę biegł sam. Są powody, żeby patrzeć na to bardziej optymistycznie, ale póki co wolę dmuchać na zimne.
Jutro z rana jeszcze raz pójdę do japońskiej łaźni, a właściwie wellness parku. Mają tam basen, siłownie, salę gimnastyczną, saunę, baseny termalne i fotele z mechanicznym masażem. Trzeba przyznać, że biedy nie klepią. Spróbuję się tam maksymalnie zregenerować, a wieczorem już wsiadam w samolot i lecę do Belgradu na warsztaty. Nadchodzący tydzień będzie w takim razie kluczowy, bo najtrudniejszy w kwesti znalezienia czasu i warunków na trening. Wstępnie planuję na wtorek 3x5km po ok. 4min/km, a potem w piątek (ewentualnie sobotę rano) coś dłuższego. Mam nadzieję, że się uda.