Walka była, zabrakło jedynie cudu

Walka była, zabrakło jedynie cudu

Na starcie biegu Ursynowa, otwartych mistrzostw Polski w biegu ulicznym na 5km, stanąłem pełen nadziei i wiary w swoje możliwości, ale niestety też przemęczony. Nawet nie bieganiem i treningiem, ale tak ogólnie życiem. Za dużo aktywności w krótkim czasie i organizm mi się zbuntował. Nie pierwszy raz z resztą, pora więc chyba wyciągnąć konstruktywne wnioski.

Sama otoczka biegu przyniosła mi dużo radości. Od rana byłem spokojny i skoncentrowany, zwykła przedstartowa rutyna. Stres złapał mnie gdy wszedłem do biura zawodów i rozpoznałem kilku mocnych biegaczy, znanych mi osobiście lub poprzez media społecznościowe. Dopiero wtedy poczułem, że żarty się skończyły, że wreszcie mam szansę ścigania się z najlepszymi. Fajnie się z tym czułem, dreszczyk, ekscytacja.

Od rana było też gorąco, z każdą chwilą coraz bardziej. Wyszedłem na rozgrzewkę i z początku biegło mi się bardzo luźno, ale upał szybko zaczął dokuczać, potęgowany przez nagrzany asfalt. Skróciłem trochę rozgrzewkę i postanowiłem dokończyć ją w chłodnym garażu podziemnym zaadaptowanym jako depozyt.

Wszystkiego dopilnowałem idealnie przed biegiem. Toaleta, rozgrzewka, nawadnianie, schłodzenie głowy wodą, ustawienie się na starcie w pierwszej linii. Byłem gotowy, do biegu i do walki, świadomy swoich możliwości i ograniczeń.

Ruszyliśmy. Uniknąłem kolizji na starcie, nie zostałem zamknięty, przesunąłem się tam gdzie chciałem być. Szerokie czoło stawki powoli zaczęło dzielić się na pół, szybka ocena własnych możliwości i postanowiłem jednak zostać w tej drugiej grupie. Kusiło mnie kilka razy żeby jednak zrobić trzy szybkie kroki i dokleić się do pierwszej grupy, to był ostatni moment na takie decyzje, za chwilę uciekną za daleko. Zostałem jednak na tyłach drugiej grupy, zgodnie z zaplanowaną taktyką spokojnego początku.

Planowałem zrobić pierwsze 3km po 3:10, a potem w miarę możliwości przyspieszyć. Wydawało się to rozsądne biorąc pod uwagę ostatnie problemy z regeneracją. Rzecz w tym, że moja grupa zaczęła tempem ok. 3min/km, a mi biegło się bardzo dobrze, luźno, komfortowo. Nie oglądałem się za siebie, ale wydaje mi się, że nie było tam trochę wolniejszej grupy z którą mógłbym się zabrać. Naprawdę czułem się dobrze z tym tempem i uznałem, że w grupie dam radę.

Po 2km zmierzyło mi 6:03. Szybko, ale czułem się gotowy na takie bieganie. Z prowadzącej grupy odpadali powoli śmiałkowie, którzy ruszyli za mocno, połykaliśmy ich, a następnie zostawialiśmy z tyłu. Grupa nam się trochę rozciągnęła, biegliśmy gęsiego, szukając osłony przed lekkim wiatrem. Dobiegliśmy do nawrotki, a ja poczułem pierwsze oznaki opadania z sił. Z każdym krokiem czułem jak odcina mi energię do dalszego biegu, upał stawał się nieznośny, oddech niebezpiecznie szybki. Spróbowałem się skupić, rozluźnić, biec możliwie ekonomicznie.

Na 3km zmierzyłem sobie 9:30. Spadek tempa mnie niepokoił, ale pocieszyłem się, że czas w tym miejscu jest dokładnie taki jak zakładałem. Do mety zostały 2 km, normalnie byłby to moment na zaprzestanie kalkulacji, odpalenie petard i szaleńczą walkę do mety. Wciąż mogłem zrobić ok. 15:40 i pogratulować sobie dobrze wykonanej pracy. Tyle że nie było czego odpalać. Mamę oszukasz, tatę oszukasz, ale deficytu energii nie oszukasz. Zwyczajnie nie było z czego kręcić nogą. Już tylko chciałem dobiec do mety i ukończyć ten bieg. Upał doskwierał mi nieznośnie, odbierał ochotę na cokolwiek.

Dotoczyłem się do nawrotki i wycisnąłem z siebie resztki. Zostało jakieś 400m. Ktoś z tyły zaczął finiszować, ale zabrałem się z nim, nawet kogoś razem wyprzedziliśmy. Potem dałem mu się ograć jak dziecko. Zobaczył, że odpowiadam sprintem na jego sprint, zluzował więc trochę tempo. Zaczekał aż zrobię to samo, a potem ponowił atak. Na drugi zryw nie miałem już siły, odpuściłem mu. Meta była na wyciągnięcie ręki, a ja ze smutkiem patrzyłem jak licznik minut zmienia się z 15 na 16, zegarek zatrzymałem z czasem 16:04. Złamanie 16 minut przy obecnej dyspozycji wydawało się koniecznością, a okazało się poza zasięgiem. Jak dostawać po dupie to najlepiej pasem z ćwiekami, żeby lekcja się lepiej utrwaliła.

Jestem rozczarowany, nie ukrywam tego. Moją ambicją jest zbliżenie się do tych naprawdę szybkich biegaczy, bezpośrednie obserwowanie ich podczas biegu. Okazało się, że aktualnie jestem jeszcze ligę niżej, grupa w której chciałem być niestety mi uciekła.

Nie chcę gdybać o wyniku w innych okolicznościach. Bieganie to nie tylko trening, ale też czas pomiędzy. Zawaliłem ten drugi element i sam jestem sobie winien. Równie dobrze mógłbym mniej trenować i wyszłoby na to samo. Mógłbym też zacząć spokojnie, trzymać tempo na sztywno po 3:10 i może byłaby z tego życiówka w okolicach 15:50. Czy bardziej bym się wówczas cieszył? Chyba nie, 15:50 i tak mnie nie urządza. Po 2km miałem prognozowany czas ukończenia 15:10 i o taki cel chciałbym walczyć.

Nie jestem też jakoś szczególnie załamany. Mimo wszystko to był fajny bieg i fajny dzień w Warszawie. Cieszę się, że mogę rywalizować z tak dobrymi biegaczami. W przyszłości będą jeszcze inne biegi, jeszcze będą oglądać moje plecy. Najpierw trochę odpocznę, a potem ruszam dalej z treningiem.

Wideo powstało we współpracy z Angi&Kar Star Performance Productions.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *