W 2021 będę mocny!
Tytuł wpisu to przede wszystkim oczko puszczone w kierunku moich kryptofanów, ale też trochę odzwierciedlenie nastawienia z jakim wchodzę w 2021 rok.
Okoliczności są sprzyjające. Po wczesnym roztrenowaniu, od połowy października jestem w solidnym treningu bazowym. Mimo że nie biegam nic mocnego, to czuję jak rosnę na tym treningu i wprost nie mogę się doczekać szybkiego biegania.
Na wysokim poziomie stoi też motywacja. Poprzedni, praktycznie nieskonsumowany sezon pozostawił po sobie spory niedosyt. Dołączyłem też ostatnio do drużyny Piekielni Warszawa, a w tym towarzystwie nie ma kompromisów, liczy się piekielna robota. Z nią nigdy nie miałem problemu, ale zwyczajnie przyjemniej kręcić w towarzystwie pozytywnie zakręconych, piekielnie ambitnych biegaczy. Z wielkim zainteresowaniem patrzę co dobrego przyniesie mi ta współpraca, choć jak dotąd, głównie ze względu na specyfikę mojego treningu, mieliśmy raczej niewiele okazji do wspólnego biegania.
Duże, choć często niedoceniane znaczenie ma również życiowa stabilność. Tego na co dzień nie widać, a ja mógłbym habilitować się z biegania na przypale, ale w dłuższej perspektywie zwyczajnie nie da się robić mocnej roboty bez spokoju w domu. Dokładnie teraz płacę nawet za to cenę – ostatnie dni 2020 roku spędzam fizycznie rozbity: brak sił, senność, zatrzymane trawienie. Może to covid, może to zwykła wirusówka, a może po prostu nagromadzenie zmęczenia i stresu. Skutek jest taki że ledwie powłóczę nogami i kilka dni wypada mi nie tylko z treningu, ale zwyczajnie z życia.
Na szczęście najtrudniejsze mamy już za sobą. Zmiana pracy, przeprowadzka do Warszawy i zaadaptowanie dzieci w przedszkolach to solidne fundamenty pod długoterminową przyszłość. Mieszkanie za granicą, choć finalnie trwało 7 lat, przepełnione było uczuciem tymczasowości – podświadomie czułem że nie spędzę tam reszty życia, żyło się z roku na rok. Teraz jest inaczej, gotów jestem na zapuszczenie korzeni. Warszawa jest super, praca na Politechnice mi odpowiada, Żona ma perspektywy na rozwój zawodowy, a dzieci lubią swoje przedszkola (leśne przedszkole to jest taki sztos, że choćby dlatego warto zostać w mieście). Niektórzy twierdzą, że jesteśmy już uzależnieni od dużych zmian w życiu, ale ja naprawdę chciałbym wreszcie gdzieś osiąść. Pierwszy raz w życiu czuję że mamy na to dużą szansę.
Pozytywnie nastraja mnie też perspektywa startów w mistrzostwach akademickich. Nie oszukujmy się, w profesjonalnym sporcie nie mam szans, a wygrywanie z amatorami średnio mnie rajcuje, podobnie jak bieganie na podrzędnych mitingach. Tę lukę wypełnia rywalizacja akademicka, idealnie skrojona pod mój poziom sportowy, a jednocześnie odbywająca się w klimacie dużej, mistrzowskiej imprezy. To też swojego rodzaju klamra spinająca moją biegową historię, szczególnie jeżeli udałoby się wywalczyć jakiś medal.
Powodów do optymizmu jak widać nie brakuje i nie mam zamiaru silić się na udawaną skromność. Dla porządku muszę jednak wstrzymać sie chwilę i podsumować miniony rok. Ta mniej udana część sezonu opisana została w tym wpisie i dobrze, bo tutaj mogę skupić się na (skromnych) pozytywach. Trzecie miejsce w generalce WTC to miłe zwieńczenie tej sympatycznej serii mitingów, choć moje wyniki nie były też znowu jakieś rewelacyjne i napiszę o nich tylko tyle że cieszą, ale stać mnie na więcej.
Ze szczytem formy trafiłem idealnie w start docelowy na 1500m na wrześniowych Akademickich Mistrzostwach Polski, w których ostatecznie nie mogłem wystartować z powodów regulaminowych. Szkoda, bo dowiadując się o tym dzień przed startem wybrałem się na zastępczy trening, na którym kręciłem z ogromną lekkością niesamowite czasy. Jeszcze bardziej szkoda bo następnego dnia jednak wystartowałem wbrew regulaminowi i na sporym luzie nabiegałem coś blisko 4:05. Myślę że stać mnie było na wynik poniżej 4min.
Największe osiągnięcie sezonu to zdobycie tytułu akademickiego mistrza Warszawy na 1500m z dobrym czasem 4:01,53. Do złamania 4min zabrakło niewiele – większego wsparcia rywali, trochę lepszej pogody, większego doświadczenia w bieganiu tego dystansu i pilnowania międzyczasów. Nie brakowało mi za to mocy i determinacji, samotnie napierałem praktycznie przez cały dystans walcząc jedynie ze swoim zmęczeniem i upływającym czasem. Do samej mety nie zabrakło mi sił, co pozwala wierzyć że złamanie 4min rzeczywiście jest w moim zasięgu. Niestety muszę z tym poczekać do następnego sezonu, co też motywuje mnie do dalszej pracy. Dziękuję przy tym Filipowi, który choć nie musiał, to z całych sił starał się mi pomóc.
Z ciekawostek: w 2020r przebiegłem łącznie nieco ponad 3300km, praktycznie tyle samo co w roku 2019. Znacznie wzrosło za to średnioroczne tempo biegu: z 4:33min/km w 2019 do 4:16min/km w 2020. To poprawa aż o 17s/km! Wynika stąd że rosną moje możliwości tlenowe i to przy wciąż raczej skromnym kilometrażu. Ma to też praktyczne zalety: w 2020r zrobienie takiego samego kilometrażu zajęło mi ok. 15h mniej czasu niż rok wcześniej! Musicie się zgodzić że to istotna oszczędność w tych trudnych, zabieganych czasach ;).
Na koniec jeszcze życzę sobie i Wam, żeby nowy rok był dla wszystkich łaskawy. Żebyśmy jak najszybciej wrócili do normalności i spotkali się gdzieś na biegowych ścieżkach, trwając w bezsensownych wysiłkach poprawy zupełnie nieistotnych życiówek. Najlepszego!
One thought on “W 2021 będę mocny!”